Zjazd za nami. I dobrze. Ten zjazd należy do tego typu wydarzeń, które są pożyteczne z punktu widzenia przyszłości, ale które dobrze, że mamy za sobą. Ale czy rzeczywiście to wszystko, co się wydarzyło, jest pożyteczne – czy dzięki temu będziemy lepsi, skuteczniejsi, mądrzejsi?
Zanim postaram się odpowiedzieć na to pytanie, ważne zastrzeżenie, którego jeszcze miesiąc temu bym nie zrobił, ale teraz, po tym, co przeczytałem w harcerskim internecie w okresie okołozjazdowym, wydaje mi się niezbędne.
Po pierwsze – chcę wyraźnie napisać, że ten tekst przedstawia moje osobiste poglądy (podpisuję się na końcu imieniem i nazwiskiem). Z pewnością nie są to poglądy obiektywne. Bo generalnie nie ma czegoś takiego jak obiektywizm (mądrzy ludzie napisali na ten temat tysiące stron!). Każdy z instruktorów jakoś ocenia wydarzenia ostatnich miesięcy – zawsze czyni to subiektywnie, korzystając ze swojego świata wartości, swoich doświadczeń harcerskich, instruktorskich, życiowych. Fakt, że jestem redaktorem naczelnym miesięcznika instruktorskiego, nie powoduje, że staję się obiektywny (a szkoda). Nie jestem więc obiektywny, ale obiecuję, że w moim artykule postaram się przedstawić w miarę chłodne, zdystansowane spojrzenie na sytuację Związku.
Po drugie – zastrzegam jednoznacznie, że jest to tekst dla „instruktorów środka”, niepodlegających myśleniu grupowemu, o otwartych umysłach, których – mam nadzieję – jest zdecydowanie najwięcej. Jeśli ktoś jest zwolennikiem poglądu, że Główna Kwatera nie popełnia żadnych błędów, a sześciu (wiadomo których) komendantów należy spalić na stosie – niech dalej nie czyta. Jeśli ktoś uważa, ta Główna Kwatera robi absolutnie wszystko źle, a w związku z tym każdy dzień pozostawania jej przy władzy to makabra dla ZHP – też niech dalej nie czyta.
Zastanawiam się, jaki jest bilans ostatnich miesięcy – czy jest więcej elementów pozytywnych, czy negatywnych? Myślę, że dotąd mieliśmy niestety więcej minusów, gdyż ostatnie dwa miesiące uruchomiły lub wzmocniły wiele niedobrych procesów. Sądzę jednak, że możemy je zniwelować plusami w niedalekiej przyszłości – tej zależnej w dużej mierze od nas samych.
Emocje
Wydaje mi się, że tym największym minusem okresu przedzjazdowego było nieprawdopodobne rozbudzenie emocji instruktorów, które nie tyle stworzyło, co pogłębiło podziały występujące w Związku. W szczególności odświeżyło podziały, których najlepszą ilustracją były niemal równe wyniki głosowania na dwie kandydatki na naczelniczkę ZHP na zjeździe w 2017 r.
Zdecydowana większość instruktorów, także będących delegatami na zjazd, jest – jak sądzę – gdzieś pośrodku. Problem w tym, że emocjom dali się ponieść zwolennicy obu stron. To oni narzucali ton przedzjazdowym dyskusjom, prowadzonym z konieczności głównie w internecie. To podczas tych dyskusji na stronach czy w grupach internetowych, pod postami zamieszczanymi przez komendantów wnioskujących o zwołanie zjazdu padały argumenty pokazujące, że pieczołowicie powielamy najgorsze schematy dyskusji czy wręcz walki, które znamy doskonale z obserwacji świata polityki.
Mieliśmy więc uwypuklanie wyłącznie tego (dobrego lub złego), co pasuje mówiącemu lub piszącemu, pokazywanie danych wyrwanych z kontekstu albo w innym, pasującym (korzystnym lub niekorzystnym) kontekście. A wszystko wzmocnione wielkimi emocjami i okraszone figurami retorycznymi, wzniosłymi apelami odwołującymi się do dobra Związku, które każda ze stron rozumie oczywiście inaczej i ma pełne przekonanie, że jej pogląd jest jedynie słuszny.
To oczywiście normalne w takich emocjonalnych dyskusjach, nie zmienia jednak faktu, że powinniśmy mieć świadomość, jakie powoduje problemy. Zwrócę uwagę tylko na kilka z nich.
Fakty, dane, prawda
Przede wszystkim – dezorientacja instruktorów. I to nie tylko tych pełniących najważniejsze funkcje na dole struktury organizacyjnej, którzy nie śledzą na co dzień tego, co dzieje się na poziomie władz naczelnych, lecz także instruktorów interesujących się sprawami zjazdu, oglądających jego przebieg w sieci, a nawet delegatów na zjazd. Trudno się temu dziwić. Bo co ma myśleć instruktor, gdy najpierw słyszy, że Główna Kwatera ma na koncie kilkadziesiąt tysięcy złotych, a chwilę potem, że kilka milionów? Albo że harcerstwo akademickie pada, a chwilę potem – że jednak się rozwija. Jak właściwie jest? Staczamy się na dno czy rośniemy w siłę?
Świadomy instruktor potrafi słuchać, wyciągać wnioski, ale musi mieć podane konkretne, rzetelne dane. A z tym jest różnie. Wynika to oczywiście z faktu, że wszyscy aktywni „aktorzy” na tym zjeździe zostali obsadzeni przez sytuację w określonych rolach. I niestety wiernie się jej trzymali. Nie może więc dziwić, że komendanci (myślę o tej szóstce) wyciągali i interpretowali po swojemu te dane, które były im wygodne i które miały udowodnić tezę, że GK-ę należy jak najszybciej odwołać. Nie może też dziwić, że członkowie Głównej Kwatery prezentowali swoje sukcesy i wskazywali na dane pokazujące, że jest dobrze czy bardzo dobrze. W zasadzie można się dziwić jedynie postawie Centralnej Komisji Rewizyjnej, która również przedstawiła dość jednostronny obraz – jakby chciała udowodnić, dlaczego tak wielu członków GK nie uzyskało absolutorium. A właściwie nie było to konieczne – przecież mogła pokazać i plusy, i minusy, stwierdzając w konkluzji, że jednak kwestie ocenione negatywnie przeważyły, stąd taki wynik głosowań.
To obsadzenie w określonych rolach sprawiło, że poważni instruktorzy posuwali się do argumentacji, do chwytów, których w normalnych warunkach najpewniej by nie użyli. Bo czy przedstawianie określonego kontekstu to jedynie niewinny sposób uzasadniony rolą „oskarżyciela”, czy już półprawda albo wręcz nieprawda niegodna instruktora? A czy używanie argumentów intuicyjnych, hipersubiektywnych (np. że mamy fatalny wizerunek) to dowolny argument w emocjonalnej rozmowie czy chwyt poniżej pasa? Albo odwrotnie – czy chwytem poniżej pasa jest ujawnienie dopiero na zjeździe profesjonalnych badań wizerunku i tym samym pozwolenie, aby ważna instruktorka, wygłaszając te intuicyjne tezy o słabym wizerunku, nieco się ośmieszyła? Odpowiedzi oczywiście mogą być różne…
Wróćmy do „instruktorów środka” – trudnością było dla nich ustalenie, jaka właściwie jest prawda. Zostali zarzuceni mnóstwem informacji. W tym gąszczu faktów i różnych kontekstów można było się zagubić. Co więcej, trudno było określić nie tylko to, co jest faktem, prawdą, autentycznym opisem rzeczywistości, lecz także to, co właściwie jest ważne. Dlaczego? Ano właśnie z powodu tego ostrego podziału na zwolenników i przeciwników GK. Bo jeśli cała GK-a jest zła i wszystko, co robi, jest złe, to padają argumenty różnego kalibru. Przy czym te poważne (np. niewystarczająco godne obchody 100-lecia ZHP w Lublinie) tracą swą wymowę wobec innych – wręcz groteskowych. No bo jak ocenić, że jednym z argumentów za odwołaniem naczelniczki było to, że dziewczyna podczas koncertu jubileuszowego w Lublinie zaśpiewała nie „Już do odwrotu głos trąbki wzywa…” lecz „Już do odwetu głos trąbki wzywa…”? A co się działo, gdy padał taki argument? Oczywiście był ochoczo podchwytywany przez twardych przeciwników sześciu komendantów. I już żarciki, już pogłębiają się różnice. Jaka jest więc reakcja? Szukanie nowych, „dobijających” argumentów. I rowy znów coraz głębsze…
Opisane wyżej problemy dotyczące faktów nie skończyły się jednak wraz z zakończeniem zjazdu. One, wzmocnione przed i na zjeździe, w świetle istnienia podziału wśród instruktorów, mogą okazać się dla naszej organizacji bardzo groźne. Znów odwołam się do tego, co obserwujemy w świecie polityki, a do czego niestety zmierzamy: są dwa obozy, dwa światy, każdy ma swoje fakty, swoich zwolenników i nie przejmuje się tym, co myślą przeciwnicy. Bo nie musi. Nie chciałbym, żebyśmy doszli do podobnego stanu. Nie chciałbym, by oceniający działania Głównej Kwatery byli „programowo” przeciwko GK. Bo jak ktoś jest rutynowo przeciwko komuś, to równie rutynowo nie słucha i nie bierze pod uwagę jego argumentów, nawet tych ważnych i słusznych. Utrwalenie takiego mechanizmu byłoby dla ZHP zabójcze. My (myślę o instruktorach, ale też władzach) musimy ze sobą rozmawiać, musimy się uważnie słuchać i uczciwie oceniać – bo to jest z korzyścią dla naszej wspólnej organizacji, w której okresowo tylko pełnimy Bardzo Ważne Funkcje.
Autorytet
Podsumowując ostatnie miesiące, nie sposób pominąć pytania o to, jakie przyniosły skutki dla oceny władz naczelnych, dla ich autorytetu. Sądzę, że – paradoksalnie – najlepiej wyszła z tego naczelniczka i Główna Kwatera, a więc ci, przeciw którym to wszystko się działo. Oczywiście padło wiele ciężkich zarzutów, wiele spraw, także niejednoznacznych, o których nie wiedzieliśmy, ujrzało światło dzienne, dowiedzieliśmy się o wielu problemach. Ale wynik zjazdowego głosowania mówi sam za siebie – mandat Głównej Kwatery został potwierdzony, a nawet nieznacznie wzmocniony.
Jednak nie ma się z czegoś cieszyć, bo pozostali aktorzy na tej scenie stracili. I Przewodniczący ZHP, i jego wiceprzewodniczący, i Centralna Komisja Rewizyjna. Stracili oczywiście także komendanci chorągwi, którzy przecenili swój wpływ na Związek (w szczególności na swoich delegatów).
Sądzę, że warto podjąć wysiłek, aby autorytet władz naczelnych odbudować. Nie tylko ze względu na tę drugą połówkę kadencji, nie tylko ze względu na opisaną wyżej kwestię gotowości do rzetelnego oceniania się i wyciągania wniosków dla dobra organizacji. Chodzi o autorytet władz, który będzie nam potrzebny w następnej i kolejnych kadencjach, aby móc skutecznie kierować rozwojem Związku.
Co dalej?
Choć z natury jestem optymistą, to tym razem jakoś nie jest mi wesoło. Pewnie dlatego, że – o czym już pisałem – widzę, że w harcerstwie podążamy złą drogą podziałów w społeczeństwie. I trudno mi dostrzec coś, co (podobnie jak w odniesieniu do Polski) miałoby to różnicowanie się zatrzymać. Co więcej, szykujemy się przecież do rozmowy o wartościach w ZHP. I to może być moment, gdy z pełną mocą dostrzeżemy, jak wiele nas dzieli. Wtedy dopiero okaże się, czy potrafimy sprawić, aby w jednej organizacji było miejsce i dla wierzących w Boga, służących do mszy, i dla instruktorów wiwatujących na marszach równości. Czy da się pogodzić fanatyczne (w dobrym znaczeniu) przywiązanie do tego, co przedwojenne, czysto badenpowellowskie z równie fanatycznym otwarciem na zmiany podyktowane obserwacją nienadążającej za naszymi zasadami rzeczywistości?
Na pewno nie będzie sprzyjać temu podział na rozmaite obozy, okopywanie się, pogłębianie i akcentowanie różnic, eskalowanie konfliktów, podgrzewanie emocji (tu kłania się zjazdowa uchwała antyhejtowa), a także pielęgnowanie przekonania, że tylko my jesteśmy tymi prawdziwymi harcerzami, że my wiemy najlepiej itd.
Rozwiązanie wydaje się być jedno (i cieszę się, że wybrzmiało to wyraźnie podczas zjazdu, a także w rozmowie z naczelniczką kilka stron wcześniej): trzeba rozmawiać. Z otwartymi głowami, z szacunkiem dla poglądów innych instruktorów. Nie powinno to być teoretycznie trudne, przecież wszyscy twierdzimy, że chcemy lepiej, wszyscy uderzamy w wysokie tony, odwołując się do najwspanialszych wartości, które leżą u podstaw harcerstwa, ale też tych, które winny być podstawą funkcjonowania każdego przyzwoitego człowieka. Zatem od wszystkich stron gorącego sporu, a w tym momencie także od uczestników zjazdu i nas wszystkich instruktorów zależy, czy będziemy tym wartościom wierni, czy padające deklaracje okażą się zbiorem banałów, frazesów, marketingowych hasełek.
CZUWAJ 11/2019