Weszliśmy w rok zjazdowy, coraz więcej instruktorów zaczyna myśleć o grudniowym zjeździe ZHP, zastanawiając się, co ze statutem, jakie nowe władze, jaka nowa strategia. My w „Czuwaj” myślimy o tym zjeździe już od dłuższego czasu, z dość dużym uporem zachęcając, aby kierować swe przedzjazdowe myśli w stronę tego, co najważniejsze – naszej misji. Dlatego tak często przypominamy, że na pierwszym miejscu powinno być dziecko, powinno być wychowanie. Że nie możemy ulec pokusie zajęcia się wyłącznie – skądinąd pasjonującymi – wyborami, sporami statutowymi, pieniędzmi i składkami. A nawet jeśli mówimy na przykład o składkach, to musimy pamiętać o oddziaływaniu każdego przyjętego systemu na nasze zuchy, harcerzy – o tym, czy i jak wspierać będą one wychowanie.
Ale kiedy mówimy o naszej misji, nie sposób uciec od tego, w jaki sposób ją realizujemy. Trzeba więc znaleźć czas na refleksję nad naszą metodą…
Otworzyć umysł
Żeby porozmawiać o metodzie harcerskiej w sposób odpowiedzialny, krytyczny i twórczy, konieczne jest przyjęcie wstępnego założenia – że jesteśmy otwarci na wszelkie argumenty, także, a właściwie zwłaszcza, te, które są niezgodne z naszą intuicją, z naszym sposobem myślenia. Można to ująć także odwrotnie – należy pozbyć się postawy bezkrytycznej, „na klęczkach” wobec naszej metody. Nie da się bowiem rozmawiać o skuteczności metody z przekonaniem, że została nam dana „z góry” i w związku z tym nie wolno w niej nic zmienić.
Otóż wolno, bo metoda to nie Dekalog dany przez Boga, ale sposób działania, który ma być przede wszystkim skuteczny, który ma pomagać realizować cele wychowawcze harcerstwa. Skoro w skautingu, którego jesteśmy przecież częścią, myślą intensywnie nad zmianami w ponad stuletniej metodzie (patrz: tekst w dalszej części), to chyba my w ZHP też możemy przyjąć, że nasza harcerska metoda czy – szerzej – nasz harcerski system wychowawczy może zostać zmieniony?
Dlaczego?
Ale właściwie dlaczego mielibyśmy przyglądać się metodzie? Odpowiedź jest prosta a jednocześnie zatrważająca: bo coś nam szwankuje, to nam nie działa!
Zanim pomyślisz, drogi Czytelniku, czy aby nie warto (z przekonania bądź demonstracyjnie) się oburzyć i zakończyć czytanie tego tekstu, pomyśl o gromadach i drużynach w swoim hufcu. Będzie to łatwiejsze, gdy jesteś kształceniowcem, namiestnikiem, członkiem KSI lub szczepowym – otóż czy z ręką na sercu możesz powiedzieć, że w Twoim hufcu podstawowe jednostki rzeczywiście pracują zgodnie z metodą? Czy zuchy oprócz sprawności zespołowych zdobywają też gwiazdki i sprawności indywidualne? A harcerze – czy zdobywają stopnie i sprawności, czy pracują w zastępach, czy realizują zadania zespołowe? Jak jest?
Gdy zadaję podobne pytania, zwykle słyszę, że zdarzają się gromady, drużyny, w których to działa, a w pozostałych nie działa, „bo to szczególny przypadek”. Ale co jest w hufcu regułą, a co wyjątkiem? Czy regułą jest rzeczywiście praca zgodna z metodą, a odstępstwa metodyczne są pojedynczymi przypadkami, nad którymi usilnie pracuje kadra hufca, wspierając drużynowego, który ma kłopoty? Nie oszukujmy się, wiemy, jak jest…
Odwołałem się tu do naszej oceny intuicyjnej, mam jednak świadomość, że wnioskowanie „a u mnie w hufcu” nie jest właściwe dla myślenia systemowego całej organizacji. Warto zatem zajrzeć do wyników pełniejszych badań. Wprawdzie nie mamy aktualnych badań stricte metodycznych, jednak z różnych innych prowadzonych przez Harcerski Instytut Badawczy możemy się zorientować, że ze stosowaniem choćby instrumentów metodycznych nie jest dobrze (patrz: tekst hm. Justyny Sikorskiej). Oto przykłady: 28% zuchów nie zdobyło w ubiegłym roku żadnej gwiazdki, w połowie badanych jednostek w ciągu roku zdobyto trzy lub mniej sprawności indywidualnych (w sumie – na całą jednostkę!), 1/3 drużyn harcerskich właściwie nie pracuje zastępami, 2/3 nie wykorzystuje zadań zespołowych. Czy to jest jeszcze harcerstwo???
Nie możemy jednak poprzestać na konstatacji, że metoda nie działa. Choć mam świadomość, że dla wielu instruktorów już samo to stwierdzenie jest nieakceptowalne – mimo rzeczywistości. Według mnie kluczowe jest odpowiedzenie sobie na ważniejsze pytania: Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ta nasza stuletnia metoda nie działa? Sądzę, że przyczyn jest co najmniej kilka. A większość z nich jest związana, niestety, z nią samą.
Dla młodych i nieprzygotowanych
Zwykle, gdy zachęcam do rozmowy o metodzie (z założeniem otwarcia się na jej ewentualne modyfikacje), słyszę jej obrońców, którzy powiadają tak: Ale to nie metoda jest zła – ona jest bardzo dobra i skuteczna, ale ci, którzy mają ją stosować, są niedouczeni, po prostu nieprzygotowani do pracy nią! I za młodzi, więc nie są w stanie dojrzale się nią posługiwać.
Z główną myślą muszę się zgodzić. Tak, to prawda: nie dajemy sobie rady z metodą. Nie dają rady drużynowi. Wiemy nawet, dlaczego. Są rzeczywiście nieprzygotowani do świadomego korzystania z niej, co często wynika z ich młodego wieku. Ale czy to margines? No właśnie nie.
Z danych w Ewidencji (nie wiem, czy już oficjalnych – zdobyłem je „po kumotersku”) wynika, że na koniec 2016 r. wśród drużynowych ponad 45% nie było instruktorami! A – przypomnę – Statut ZHP mówi, że funkcja drużynowego co do zasady ma być pełniona przez instruktorów, a jedynie w wyjątkowych przypadkach (!) może być powierzona nieinstruktorowi. 45% wyjątków? Nie, to już niestety reguła!
Spójrzmy na jeszcze inne ciekawe dane – medianę wieku, w którym zostaje się drużynowym i kiedy odchodzi się w ZHP z tej funkcji. Otóż połowa drużynowych zostaje mianowana na funkcję, mając 18 lat lub mniej, a jest zwalniana w wieku co najwyżej 21–22 lat!
Jaki z tego wniosek? Metoda powinna być logiczna i zrozumiała nie tylko dla pedagogów, ale przede wszystkim dla 16–17-letnich drużynowych! Inaczej mówiąc: powinniśmy mieć taką metodę, którą będzie rozumiał i potrafił z sukcesem stosować licealista – a więc człowiek, który z pewnością ma ambicję, energię, motywację do działania, ale w kwestiach wychowawczych jest amatorem.
Jeszcze inaczej to sformułuję: to profesjonaliści (pedagodzy, psycholodzy) powinni sformułować metodę, która, wychodząc wprawdzie z solidnych podstaw naukowych, będzie opisana językiem dla nieprofesjonalistów, prostym, zrozumiałym dla 16–17-latków – aby z łatwością przełożyli ją na praktykę swojego działania!
Nieskomplikowana
Z powyższym postulatem wiąże się kolejny, bardziej konkretny: metoda musi być prosto opisana. Dziś jest bardzo skomplikowana: trzy zasady, cztery elementy i na dodatek sześć cech – nienaturalnych, nieintuicyjnych.
Jak tego uczyć? Metoda powinna być łatwa do opisania i zapamiętania, najlepiej za pomocą jakiejś sprytnej mnemotechnicznej sztuczki. Tak, wiem, dzielni kształceniowcy próbują sobie z tym radzić. Stąd pomysły na żaglowce o trzech masztach (zasady), czterech bulajach (elementy) i sześciu szalupach (cechy) albo zamki o iluś wieżach, bramach czy chorągiewkach, albo krowa z czterema nogami, trzema łatami i sześcioma wymionami – tak, to właśnie kształceniowa rzeczywistość. Ale gdzie statkowi, zamkowi czy krowie do ręki metody?
Intuicyjna
Kiedy nawet już uda się (z pomocą krowy czy statku) wtłoczyć młodym uczestnikom kursu wszystkie części składowe metody (nazywane dla urozmaicenia zasadami, elementami i cechami), to już nie ma czasu, ale czasem także predyspozycji, aby je naprawdę zrozumieć. A przecież zrozumienie jest podstawą, aby metodę z powodzeniem zastosować w pracy gromady lub drużyny.
Metoda powinna być zatem intuicyjna, a przez to łatwa w stosowaniu. Uczestnik kursu (przyboczny) powinien ją doskonale „czuć” z pracy swojej drużyny, a zajęcia o metodzie na kursie winny być jedynie zebraniem jego doświadczeń w całość, z ewentualnym uświadomieniem, czego w jego drużynie brakuje.
Motywująca
Żeby metoda była skuteczna, musi moim zdaniem być także motywująca. Rozumiem to w ten sposób: jeśli jako drużynowy ją stosuję, to odnoszę sukces. Ona po prostu daje gwarancję sukcesu.
Widać, że najbliżej nam do tego ideału w przypadku metodyki zuchowej. Opisana jest ona w taki sposób, że nawet działanie nie w pełni świadome, realizowane przez drużynowego 16-letniego najczęściej kończy się sukcesem – mamy dobrą gromadę. Notabene to dowód potwierdzający słuszność wcześniejszego postulatu: metoda przygotowana przez profesjonalistów wychowania, ale dla amatorów.
Spójrzmy na to jeszcze z drugiej strony – ta motywacyjna rola metody musi polegać także na tym, że jeśli jej nie stosuję w całości, to drużyna mi po prostu pada. Zatem drużynowemu nie przyjdzie nawet do głowy, aby pójść na skróty, odpuścić jakiś element, bo wie, że to prosta droga do porażki.
A jak jest dziś? Dziś można nie pracować zastępami, nie realizować zadań zespołowych, „zapomnieć” o stopniach i drużynowemu wydaje się, że prowadzi drużynę harcerską, bo jest nawet łatwiej, lepiej, fajniej…
Kompletna
Temu drużynowemu, który nie stosuje większości instrumentów metodycznych, może jest faktycznie łatwiej pełnić funkcję. Można rzec, że jest to normalne, ludzkie. Gorzej jednak, że często taki drużynowy nie ma świadomości, że owszem, prowadzi fajne zajęcia, że robi coś naprawdę pożytecznego dla dzieciaków, tyle tylko, że… nie jest to harcerstwo!
Metoda zatem powinna być kompletna – czyli opisana takimi składnikami (nie chcę używać pojęć cecha, element – żeby nie mylić nazw), że kiedy choć jeden taki składnik odejmę, to całość przestaje działać (patrz wyżej) i – co ważniejsze – możemy wtedy śmiało powiedzieć, że bez tego jednego (dowolnego) składnika to już nie jest metoda harcerska.
To szczególnie ważne, bowiem dziś z naszej metody młoda, nieprzygotowana wystarczająco kadra bierze tylko to, co chce. I nawet bez zastępów, bez stopni i sprawności, bez realnego istnienia w pracy drużyny Prawa Harcerskiego – mimo tych braków drużynowy, szczepowy, namiestnik mówią, że to świetna drużyna, bo dzieci są ładnie umundurowane, mają zbiórki co tydzień, a nawet piękną stronę internetową (sic!).
A może…
Spotkałem się ostatnio z dwoma ciekawymi przykładami badań dotyczącymi wartości i postaw, które mają pokazywać, że metoda, ba, generalnie harcerstwo nie jest skuteczne. W badaniu przeprowadzonym przez panel badawczy ZHP wyszło, że około 60% respondentów pije alkohol. Automatycznie pojawia się wniosek: jesteśmy nieskuteczni! Podobne wnioski płyną z międzynarodowego badania Harcerskiego Instytutu Badawczego – młodzi ludzie, którzy przeszli przez harcerstwo (skauting), niczym się nie różnią, jeśli chodzi o wyznawane wartości, od swych rówieśników. (Na marginesie: gdy wyniki obu badań będą już opracowane, z pewnością zaprezentujemy je w „Czuwaj”).
Zgoda, z powyższych wyników można wysnuć wniosek, że jesteśmy nieskuteczni. Ale czy… jesteśmy w stanie być?
Sądzę, że jest jeszcze jeden niesłychanie ważny element, o którym warto pomyśleć, kiedy zastanawiamy się nad skutecznością harcerskiego oddziaływania. Bo, owszem, metoda jest nieskuteczna, ale może jej nieskuteczność nie wynika wcale z wewnętrznych uwarunkowań, o których pisałem wyżej, ale z czynników zewnętrznych?
Czy myśląc o skuteczności harcerstwa, nie przesadzamy, nie przeceniamy swoich możliwości? Czy naprawdę sądzimy, że jesteśmy w stanie mieć tak duży wpływ na młodego człowieka, że wartości wyniesione z drużyny przeważą nad wpływem klasy i innych grup w szkole, grup osiedlowych czy związanych z realizacją pasji sportowych, kulturalnych itp. Czy wierzymy, że styl harcerski jest w stanie powstrzymać negatywny wpływ wirtualnego świata oddziałującego na młodego człowieka (dosłownie) od przebudzenia aż po zaśnięcie? Czy – to gorzkie i chyba najbardziej kontrowersyjne – czy dalej jesteśmy w stanie wychowywać w taki sposób, jak zapisaliśmy w rozmaitych dokumentach i jak chcielibyśmy?
A może, oczywiście będąc cały czas wiernym zasadom fundamentalnym, harcerskim ideałom, trzeba jednak zmienić nieco nasze cele, urealnić je, dostosować do zmieniającego się świata zewnętrznego?
Ważne, aby umieć sobie uczciwie odpowiedzieć na te pytania i umieć przyznać się przed samym sobą, że nie jesteśmy w stanie sprostać wyobrażeniom organizacji wychowawczej, które tkwią w naszych głowach. Co więcej, jeśli uznamy, że nie jesteśmy w stanie kształtować młodych ludzi w tak szerokim zakresie, jak dziś chcemy, to będzie nam łatwiej dokonać redefinicji metody na model przystający do świata realnego, a więc skuteczny.
* * *
Wiem, to trudne sprawy. Wiem, czasem burzą nasz spokój, nasz ułożony harcerski świat, czasem także nasze dobre samopoczucie. Ale czy na taką szczerą, trudną autorefleksję i uczciwą, odpowiedzialną dyskusję będzie lepszy czas niż teraz – kilka miesięcy przez zjazdem ZHP?
hm. Grzegorz Całek
numer 1/2017