Ostatnio jedną z ważniejszych kwestii rozpalających emocje instruktorek i instruktorów ZHP jest pytanie o to, kto może – albo kto nie może – być członkiem lub członkinią Rady Naczelnej. Sformułowaniem odmienianym przez wszystkie przypadki jest „konflikt interesów”. W internetowych dyskusjach pojawiają się wielkie słowa, odniesienia do etyki i moralności, a także personalne wycieczki. Te ostatnie pominę taktownym milczeniem. Ponieważ jestem instruktorką chorągwi, która od blisko 2 lat ma nieobsadzony wakat w Radzie Naczelnej, kwestia warunków, jakie powinni spełniać jej członkowie, jest dla mnie szczególnie ważna.
Nieco zaskoczyło mnie, że czynnikiem, o którym ostatnio wspomina się bardzo często, jest możliwość wystąpienia konfliktu interesów. Przyznaję, że – może naiwnie – byłam przekonana, że kluczową kompetencją kandydata lub kandydatki do Rady Naczelnej jest bycie ekspertem w wybranej dziedzinie, np. pracy z kadrą, zarządzania organizacją, legislacji. Jednak na pierwszy plan wysuwa się konflikt interesów (o którym za chwilę). W moim odczuciu wynika to z nadmiernej koncentracji na funkcji kontrolnej Rady Naczelnej. Tak, jakby jej pozostałe funkcje były jej podporządkowane i stanowiły jakiś dodatek. A przecież to RN pomiędzy Zjazdami między innymi decyduje o najważniejszych sprawach Związku, określa zasady przynależności do grup metodycznych, decyduje o systemie metodycznym, kierunkach pracy wychowawczej i pracy z kadrą, określa wymagania stopni instruktorskich i zajmuje stanowisko wobec społecznie ważnych problemów. Oczywiście sprawowanie funkcji kontrolnej również należy do kompetencji Rady Naczelnej, ale dlaczego to ona – jako ta, przy której „konflikt interesów” miałby być dyskwalifikujący – ma być ważniejsza od pozostałych?
Uważam, że w Radzie Naczelnej powinny być przede wszystkim osoby, które posiadają odpowiednie kompetencje merytoryczne do zajmowania się wskazanymi w Statucie zagadnieniami, które mają doświadczenie w pracy na różnych szczeblach struktury (w tym zwłaszcza w drużynach i szczepach) i które charakteryzują się doskonałymi zdolnościami do współpracy i kooperacji. W Radzie Naczelnej nie potrzebujemy 40 wodzów, tylko ludzi potrafiących skutecznie współpracować, nastawionych nie na realizację własnych wyobrażeń o właściwych rozwiązaniach dla ZHP, tylko na poznawanie różnych perspektyw i wspólne dochodzenie do tego, co jest akceptowalne dla większości ZHP. A jednak, to nie kwestia zdolności i niezdolności do współpracy była podnoszona podczas niedawnych dyskusji internetowych i tych prowadzonych na posiedzeniach Rady.
Słowo-klucz: konflikt interesów
Na temat konfliktu interesów sporo napisał członek Rady Naczelnej hm. Mariusz Maciów w „Harcerzu Rzeczpospolitej” http://www.hr.bci.pl/articles.php?article_id=710. Autor dowodzi, że dyskwalifikujący konflikt interesów zachodzi, jeśli instruktor lub instruktorka otrzymuje wynagrodzenie w jakiejkolwiek formie od Głównej Kwatery (także w ramach projektów) albo chorągwi, jeśli działalność zarobkowa mogłaby być nawet pośrednio zależna od GK. Autor wysnuwa wniosek, że aby być członkiem RN, „warto wyzbyć się zależności na szczeblu centralnym, szczególnie w zakresie pobierania wynagrodzenia z różnych form aktywności (zlecenie, dzieło, B2B i inne)”. Wspomina także o członkostwie w wydziałach i zespołach GK jako potencjalnym źródle konfliktu interesów. W tych rozważaniach widzę co najmniej dwie kwestie problematyczne. Albo takie, w których ocenie po prostu się z autorem tekstu nie zgadzam.
Po pierwsze, skupienie się na kwestii wynagrodzenia jako czynnika sprawiającego, że ktoś zmieni poglądy, jest dla osób, których mogłoby dotyczyć, obraźliwe. Autor zakłada bowiem, że instruktor lub instruktorka wybrany przez Zjazd lub swoją chorągiew jest gotów zagłosować wbrew sobie tylko dlatego, że ZHP (w domyśle: GK) mu płaci. Że jest gotów sprzedać się za „30 srebrników”. Że kilkaset złotych za opracowanie jakichś materiałów czy kilka tysięcy za inną pracę mogą sprawić, że zagłosuje tak, jak oczekuje tego GK, a nie tak, jak dyktuje mu sumienie i przekonanie o dobru ZHP. Że nie zada trudnych pytań, że nie zgłosi propozycji zmian w materiale opracowanym przez GK tylko dlatego, że ktoś mu zapłacił za pracę, którą wykonał. Wierzę, że instruktorki i instruktorzy ZHP to osoby obdarzone odwagą cywilną, uczciwe i świadome. I takie osoby miałam szczęście spotkać na swojej instruktorskiej drodze. Gdybym otrzymywała wynagrodzenie za pracę w ZHP, poczułabym się naprawdę obrażona sugestią, że ten fakt wpływa na to, jak głosuję. I że nie działam na rzecz dobra ZHP, tylko swojego własnego, rozumianego jako pewność zysku finansowego lub wdzięczność za niego. Nie uważam samej siebie za osobę bardziej odważną od innych, ale ani praca w jednym z ministerstw, ani w instytucie podległym innemu resortowi nie sprawiały i nie sprawiają, że na przykład nie publikuję artykułów krytycznych wobec rządu w jednym z poczytnych tygodników internetowych. Tym bardziej nie optowałabym za jakimś rozwiązaniem w ZHP tylko dlatego, że ktoś mi płaci albo kiedyś zapłacił za pracę! Jako instruktorka ZHP czuję się obrażona taką sugestią.
Po drugie, przeszkodą (wskazaną i w artykule hm. Mariusza Maciówa, i w komentarzach w jednej z większych grup dyskusyjnych na facebooku) ma być członkostwo w wydziałach i zespołach Głównej Kwatery. Tu znowu pojawia się kwestia sugerowania, że to, że Naczelniczka nas gdzieś powołała, sprawi, że będziemy głosować zgodnie nie ze swoim sumieniem, tylko z jej wolą. Że do oportunizmu może skłonić nie tylko kilkaset złotych, ale także możliwość pełnienia nieodpłatnej służby. Że jeśli instruktor lub instruktorka decyduje się na kandydowanie do Rady Naczelnej, to powinien zrezygnować z dotychczasowej służby, jeśli pełnił ją w Głównej Kwaterze albo odrzucić zaproszenie do któregoś z zespołów, jeśli już w Radzie jest. Jestem zaskoczona tym argumentem, idącym w poprzek zarówno decyzji Zjazdu Zwykłego, który do składu RN wybrał wiele instruktorek i instruktorów pełniących funkcje w GK, jak i wyborów części Rad Chorągwi, które zdecydowały się wypełnić wakat w RN członkiem lub członkinią zespołu GK. Na horyzoncie znowu pojawia się „konflikt interesów”. Tak, jakby z definicji Rada Naczelna miała by być niechętna pomysłom GK i jakby współpraca tych dwóch władz była czymś niewłaściwym. Tak, jakby praca w którymś z wydziałów metodycznych miała negatywny wpływ na pracę nad systemem metodycznym, instrumentami albo kształceniem. Czy naprawdę chcielibyśmy, żeby w Radzie Naczelnej nie było członków i członkiń CSI, KSI przy GK, wydziałów metodycznych, programowych czy związanych z zarządzaniem organizacją? Jeśli są osoby, które gotowe są pełnić służbę zarówno w Radzie jak i zespołach GK, to tylko chwała im za to.
Zamglony obraz
Źródło ewentualnych problemów widzę zupełnie gdzie indziej. Oczywiście wynika to z moich przekonań, doświadczeń i wyznawanych wartości. Jeśli odnosimy się do funkcji kontrolnej, tak ostatnio podkreślanej, to kluczowym albo nawet jedynym źródłem „konfliktu interesów” (choć raczej: konfliktu wartości) są dla mnie silne emocje – zarówno te pozytywne (np. przyjaźń, przywiązanie, miłość), jak i negatywne (np. resentyment, zazdrość, niechęć). Emocje odczuwa każdy i każda z nas. Ważne, by potrafić oddzielić od nich podejmowanie decyzji o charakterze merytorycznym. Jednak, kiedy myślę o tym, co potencjalnie mogłoby zaburzyć mój ogląd sytuacji, gdybym była członkinią Rady, to są to właśnie emocje. Gdyby naczelniczką albo członkinią GK była moja bliska przyjaciółka, osoba, której zwierzam się z problemów i która zwierza się mnie albo gdyby członkiem GK był człowiek, z którym łączy mnie relacja romantyczna albo gdyby w tej władzy był ktoś, z kim jestem blisko związana emocjonalnie, to rzeczywiście byłoby mi trudno zagłosować w sposób, o którym wiedziałabym, że będzie dla niej bolesny. Czy to oznacza, że kandydatki i kandydatów do Rady Naczelnej należy przepytywać z ich przyjaźni, miłości i długoletnich lub intensywnych relacji? Nie. Ale nie można twierdzić, że „konflikt interesów” jest wtedy, kiedy dostaje się pieniądze albo skórzany sznur z nominacją do wydziału GK i nie dostrzegać, że przyjaźń może wpływać dużo mocniej.
Emocje działają też w drugą stronę. Jeśli są negatywne – a i takie zdarzają się w ZHP, w końcu jesteśmy tylko ludźmi – to może być nam trudno przyjąć, że intencje osoby, której szczerze nie znosimy, są czyste. Że jej pomysły na funkcjonowanie ZHP mogą być dobre albo że program jej ekipy, choć odmienny od tego, który sami byśmy chcieli zaproponować ZHP, też jest wart wdrożenia. I że pomimo „braku sympatii” dla dobra ZHP należy współpracować, a nie sabotować działania. Znowu zastanawiam się nad samą sobą. Wiem, że czasem jest mi ciężko przyjąć, że osoba, której nie lubię, w relacji z którą się sparzyłam, której pomysłów nie cenię, może jednak mieć taki, który będę uważa za dobry. Że może napisać książkę, która będzie znacznie lepsza od poprzedniej albo przekonać mnie, że – to na moim poletku zawodowym – jej badania finansowane przez NCN jednak mają duży sens, a nie marnują pieniądze podatnika. Ponieważ jednak negatywne emocje potrafią działać naprawdę destrukcyjnie, trzeba na nie bardzo uważać. Znowu – czy uważam, że należy sprawdzać, jak układają się antypatie i resentymenty w ZHP? Oczywiście nie. Ale nie możemy nie doceniać wagi tego problemu i uważać, że niezgodnie z wolą GK głosują tylko ci, którym nic nie przesłania obrazu sytuacji w ZHP. Bo tak jak niektórym może być trudno zagłosować, narażając na przykrość przyjaciółkę, tak innym może być równie trudno przyjąć, że własna niechęć do czyjejś pracy wynika przede wszystkim z negatywnych emocji. Okulary, przez które patrzymy na działania innych osób, mogą być nie tylko różowe. Jeśli bardzo kogoś nie lubimy, mogą zajść mgłą i uniemożliwić dostrzeżenie pozytywnych aspektów jego pracy.
Całym życiem?
Ostatnie dyskusje na temat członkostwa w Radzie Naczelnej i tego, co może / powinno z niego wykluczać, pokazują moim zdaniem, że działalność w ZHP traktujemy jako wyrwaną z reszty naszego życia. Dlaczego tak uważam? Bo gdzieś umyka to, że wykonywana przez nas praca zawodowa również może pokazywać, czy jesteśmy osobą godną zaufania. O ogólnej przyzwoitości świadczy np. wykonywanie zawodu zaufania publicznego – nie można pracować w opiece zdrowotnej, zawodach prawniczych, oświacie, nauce i szkolnictwie wyższym, nie będąc osobą godną zaufania. Posiadanie statusu Urzędnika Służby Cywilnej to dowód na posiadanie najwyższych kompetencji, zarówno merytorycznych, jak i etycznych. Brak rzetelności dziennikarskiej dyskwalifikuje w środowisku. Zachowywanie rzetelności i uczciwości w badaniach naukowych jest podstawą naszej pracy i daje dużą nadzieję na to, że podobnie postępuje się w innych sferach życia. Podobnie jest z byciem kompetentnym i uczciwym urzędnikiem, architektem czy funkcjonariuszem służb mundurowych. Moje zaufanie budzi także przedsiębiorca, dla którego najwyższym dobrem jest Kodeks Pracy, który na bieżąco płaci wszystkie składki, podatki i opłaca faktury w terminie, którego pracownicy na bieżąco wykorzystują urlop, mają niewielką rotację i są zadowoleni ze swojej pracy. Zarówno pełnienie zawodu zaufania publicznego, jak i bycie uczciwym przedsiębiorcą, są dla mnie rękojmią właściwego sprawowania mandatu członka lub członkini Rady Naczelnej (przy wzięciu poprawki na emocje). I naprawdę bardziej niż to, czy ktoś otrzymał kilkaset złotych wynagrodzenia za pracę, interesuje mnie, czy jako właściciel firmy nie łamie lub obchodzi Kodeksu Pracy, czy jako adwokat służy prawu, a nie jedynie interesowi klienta albo czy jako architekt nie tworzy „snów pijanego cukiernika”, bo tego oczekuje zleceniodawca, nie bacząc na to, jak wyglądają budynki w okolicy.
Z drugiej strony, są takie aspekty życia i działalności zawodowej, które moim zdaniem działają dyskwalifikująco. Po pierwsze, jest to bycie aktywnym politykiem. Tu zgadzam się z hm. Mariuszem Maciówem – działalność polityczna może być błędnie utożsamiana z „poglądami” ZHP. Rozszerzyłabym nawet ten element na aktywną, pro-partyjną działalność w mediach (tradycyjnych i społecznościowych). Po drugie, nie wyobrażam sobie, by członkiem lub członkinią Rady Naczelnej była osoba głosząca poglądy sprzeczne z wiedzą naukową – denializm klimatyczny, głoszenie poglądów pro-epidemicznych (antyszczepionkowych), twierdzenie, że jakakolwiek orientacja psychoseksualna jest chorobą lub kwestią wyboru. Być może niektórzy uznają, że to dyskryminacja ze względu na poglądy. Jednak wymienione kwestie nie są kwestią przekonań, tylko akceptowania lub zaprzeczania faktom. Po trzecie, za dyskwalifikujące uważam stosowanie wykluczającego języka (i idących za nim działań) – jeśli Rada Naczelna ma być zespołem instruktorskich autorytetów, to oczekuję, że jego członkami i członkiniami będą osoby, które nigdy nie pozwalają sobie na seksizm, dyskryminowanie z względu na wyznanie lub jego brak albo manifestowanie niechęci do jakiejkolwiek grupy społecznej. W tym przypadku za zasadne uważam odnoszenie się nie tylko do działalności w harcerskich grupach dyskusyjnych, ale także do innych wypowiedzi publicznych.
Gra zespołowa
Harcerstwo to gra zespołowa. Dużo i ładnie mówimy o braterstwie, a także o umiejętności współpracy, którą członkostwo w ZHP ma rozwijać. Zakładam, że w drużynach rzeczywiście tak jest; instruktorki i instruktorzy w szczepach i hufcach też się raczej wspierają. Bardzo brakuje mi jednak tego podejścia w relacjach między władzami naczelnymi. Jestem przekonana, że naszej organizacji i szerzej – całemu ruchowi harcerskiemu – posłużyłoby, gdyby podstawowym założeniem była współpraca władz naczelnych, w tym przede wszystkim GK i RN. Uważam, że dokonując wyboru członków Rady Naczelnej w kolejnej kadencji, powinniśmy sobie (i kandydatom) postawić pytanie o to, w jaki sposób zamierzają grać do jednej bramki z Główną Kwaterą, jak wyobrażają sobie współpracę z wybranym składem GK (wszak Zjazd wybiera ją zazwyczaj przez Radą) i co zrobią, by motywować i dawać dobrą energię zarówno Głównej Kwaterze, jak i członkom i członkiniom jej wydziałów i zespołów, a także sobie nawzajem. Oczywiście, to braterstwo i gra zespołowa nie mają oznaczać bezkrytyczności czy rezygnacji z realizowania statutowej funkcji kontrolnej. Mam nadzieję, że Radę w kolejnej kadencji będą tworzyć osoby, które dobre są właśnie w tej „grze” – zespołowej, pozytywnej, nastawionej na realizację wspólnych celów, a nie indywidualnych ambicji, dającej satysfakcję i rozwój wszystkim „grającym”. I że jeżeli jasno to powiemy na początku, nie pojawią się zasygnalizowane wyżej problemy. Wierzę, że w ZHP jest czterdzieścioro takich graczy. Oby tylko zechcieli być w Radzie Naczelnej.