W ostatnich dniach opublikowane zostały dwa ważne teksty poświęcone kondycji harcerstwa w ZHP. Pierwszy był artykuł Filipa Springera w „Piśmie”, w reakcji na niego swoje przemyślenia opublikował hm. Marian Antonik.
Patrzę na reakcję na oba głosy i to, co widzę, bardzo mnie martwi. Nie chodzi o to, że z którymś się zgadzam bardziej, a z którymś mniej – to raczej normalne i ujmy chyba nikomu nie przynosi. Oba teksty zostały zauważone, są udostępniane… ale w zasadzie nie ma pod nimi dyskusji. Jest niemal wyłącznie plemienne poklepywanie się po plecach: „o taaak, też się z nim zgadzam” / „och nieee, też się z nim nie zgadzam”. Nie ma wymiany przemyśleń, sporu na argumenty. A jeszcze nie tak dawno pod kontrowersyjnymi postami bywały…
Czemu tak jest? Dlaczego już ze sobą nie dyskutujemy?
Myślę o tym i złapałem się na tym, że ja też w pierwszym odruchu chciałem odnieść się do jednego z artykułów. Napisać, że jednej czy drugiej rzeczy nie widzę w faktycznej rzeczywistości, że część wniosków jest moim zdaniem przerysowana. Ale po niedługiej chwili przyszła refleksja – „no i po co?”. Znowu dowiem się, że nie rozumiem harcerstwa, że najwyraźniej nie powinienem być instruktorem i tylko psuję ZHP. Takie zabranie głosu niczego realnie nie zmieni, a będzie jedynie okazją do retorycznej nawalanki.
I wiecie co? To jest w szerszej skali problem dla Związku. Wymarły dyskusje wychodzące z chęci zrozumienia innych głosów i zweryfikowania swojego stanowiska – nie kojarzę dziś żadnego szerszego forum, na którym faktycznie mogłoby wybrzmieć pełne spektrum wizji na Związek i na którym dawałoby się wypracowywać decyzje akceptowane przez większość. Wszelkie „debaty” redukują się do wygłaszania oświadczeń, a zamiast wypracowywania rozwiązań ogólnozwiązkowych mamy tylko sprawdzanie, kto się stawił w większej liczbie, i forsowanie swojego. To od biedy mogłoby być sposobem zarządzania organizacją, gdyby istniało stronnictwo o wyraźnej przewadze liczebnej, choć oczywiście efektem byłoby poczucie krzywdy stale przegłosowywanej mniejszości. Ale przy obecnym braku wyraźnie dominującej wizji na ZHP ta droga prowadzi moim zdaniem do pogłębiania podziałów i dezintegracji kadry Związku, nawet jeśli organizacja przetrwa.
Nie wiem, co z tym można zrobić. Nie wiem w sumie, CZY coś z tym można zrobić. Porównując dwa teksty, od których zacząłem, i wypowiedzi pod nimi, mam wrażenie, że w Związku nie tylko nie zgadzamy się w opiniach, ale nawet postrzegamy różne fakty. Naprawdę funkcjonujemy w rozłącznych bańkach. Dwa lata temu, kandydując do Rady Naczelnej, miałem nadzieję, że czekające nas wszystkich dyskusje o fundamentach harcerstwa pozwolą ustalić wspólne podwaliny, które każdy będzie w stanie zaakceptować. Na razie widzę na końcu drogi tylko arytmetyczne głosowania, które ktoś wygra, a ktoś przegra i wyjdzie z poczuciem, że Związek nie dorósł do jego wizji.
(wpis pierwotnie opublikowany na FB)