Dwa, a może trzy lata temu miałem okazję uczestniczyć w zbiórce komisji stopni instruktorskich pewnej chorągwi. To, co mi utkwiło z niej w pamięci, to przedziwna rozmowa z młodym (koło trzydziestki) instruktorem otwierającym próbę. Dotyczyła ona przede wszystkim nie tyle spraw związanych z pełnioną służbą czy z instruktorskimi planami na przyszłość, co kwestii bardziej prywatnych, związanych z rozwojem osobistym i zawodowym. Okazało się bowiem, że ów młody instruktor ma własną firmę, wykształcenie związane z prowadzoną działalnością, poukładane życie i… właściwie nie ma już żadnych koncepcji własnego rozwoju. Niczego nie może i nie chce więcej robić. Doszedł do ściany, koniec. Żeby nie kończyć tej opowieści pesymistycznie, dodam, że jednak komisji udało się go przekonać do zmiany postawy, głównie za sprawą bardziej doświadczonych członkiń KSI, które z wielką determinacją przekonywały, że życie i rozwój człowieka nie kończy się po trzydziestce. Były w tym naprawdę wiarygodne – wszak miały ponad dwa razy więcej lat niż on i widać było, że są nad wyraz aktywne…
Ta historia przypomniała mi się podczas webinarium w ramach cyklu „Szkiełko i oko”, które miałem okazję prowadzić pod koniec lipca, a które było poświęcone nietypowym próbom instruktorskim. Jedną z takich nietypowości okazał się wiek instruktorów zdobywających stopień, szczególnie stopień harcmistrza. I nie chodziło wcale o możliwość pracy na co dzień w drużynie czy szczepie, nie o wyjazdy na biwaki, kursy czy na obóz do lasu, nie ewentualne trudności z porozumieniem się między pokoleniami.
O co zatem chodziło? O kilka zdań z idei stopnia:
– Dba o swój wszechstronny rozwój.
– Konsekwentnie realizuje swoje cele życiowe.
– Osiągnął założoną przez siebie dojrzałość w życiu rodzinnym, zawodowym i społecznym.
A także o korespondujące z nimi dwa pierwsze wymagania na najwyższy stopień:
– W świadomy sposób określa i realizuje własne plany życiowe.
– Pogłębia swoją wiedzę zawodową.
Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że osoby mające 50 czy więcej lat nie mają jak się dalej rozwijać, gdyż budowanie swojej karierę rozpoczęły kilkadziesiąt lat temu i zawodowo osiągnęły już wszystko. Za tym stwierdzeniem szło przekonanie, że System stopni instruktorskich wymaga zmian – powinno się te zapisy zmodyfikować albo dopisać, że nie dotyczą instruktorów w wieku „ileś+”.
Rozpoczęła się dość ciekawa dyskusja, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że zapisy dotyczące własnego rozwoju są w stopniu harcmistrza niezbędne. Uważam bowiem, że immanentną częścią harcmistrzostwa jest ciągły rozwój. Nie ma przecież momentu w życiu, gdy możemy sobie powiedzieć, że naprawdę zrobiliśmy, przeczytaliśmy, poznaliśmy już wszystko, że nie możemy jakoś się rozwinąć – czy w swojej „działce”, czy odkrywając zupełnie nowe obszary wiedzy lub kultury. Dotyczy to zarówno trzydziestolatka zdobywającego harcmistrza, jak i pragnącego nim zostać profesora (przykład profesora belwederskiego, który rzekomo nie ma jak się rozwijać, był przywołany wielokrotnie).
Nie w wymaganiach, nie w idei stopnia problem. Problem jest w naszych umysłach – w nieharcmistrzowskim, nieinstruktorskim, wręcz nieharcerskim podejściu do zdobywania stopni. Podejściu, którego istotą jest patrzenie na stawiane wymogi jak na kłody rzucane pod nogi, a nie jak na drogowskazy, które mogą być dla nas źródłem inspiracji, poszukiwania i odkrywania w życiu czegoś nowego. Wystarczy więc zmienić sposób myślenia. Tylko tyle. Aż tyle…