Dawno, dawno temu… Czy nie była to wiosna roku 1994? Zaprosił mnie na rozmowę Naczelnik ZHP. Pracowałem wtedy w Głównej Kwaterze, odtwarzając Wydawnictwo Harcerskie „Horyzonty”, którą to firmę zlikwidowano, a która okazała się potrzebna w nowych czasach w nowym ustroju i przy szybko modyfikującej się organizacji. Wydawnictwo, które przynosiło skromne zyski i zatrudniało równie skromne grono pracowników, po jakimś czasie ku mojemu największemu zdziwieniu zlikwidowano. Ale to całkiem inna historia warta kiedyś opisania.
Zaprosił mnie więc naczelnik Pacławski, postawił przede mną kawę i zapytał: – Adam, czy zechciałbyś zostać naczelnym redaktorem „Czuwaj”? – Zdziwiłem się ogromnie, bo w głowie miałem pomysły związane z wydawaniem kolejnych książek. A nasz instruktorski miesięcznik miał się, moim zdaniem, zupełnie dobrze. – Wiesz, Ala, naczelna, zmienia pracę. Nie to jest jednak najważniejsze. – Zaciekawiłem się. – Widzisz – powiedział druh Naczelnik – chciałbym, aby pismo się zmieniło. – I opowiedział mi, na czym mu najbardziej zależy.
Do tej pory (a pismo wychodziło od kilku lat) w „Czuwaj” bardzo grzecznie, bezkrytycznie prezentowano pracę Związku Harcerstwa Polskiego. Bezkrytycznie, czyli po prostu nudno. To trzeba zmienić! Rzeczywiście. Pisałem do „Czuwaj” krótkie felietony, zatytułowane „Wężykiem”. Budziły one zainteresowanie, gdyż starałem się w nich uszczypliwie pisać o problemach Związku. Ale poza tym pismo było grzeczne aż do przesady. Może z powodu owego „Wężyka”, może dlatego, iż Naczelnik pamiętał moje czasami kontrowersyjne teksty sprzed kilku lat z „Drużyny – Na Tropie”? W każdym razie postawił zadanie: – Próbuj zmieniać naszych instruktorów, publikując różne, także krytyczne, materiały. – Zapewnił także, że nie będzie się wtrącał do tego, jak redaguję pismo. Pomyślałem, zgodziłem się.
Ku mojej radości druh Ryszard zapewnił mi (a niedługo nam, bo do redakcji doszła Halina Jankowska „Misia”) dobre warunki pracy. Otrzymaliśmy duże pomieszczenie na redakcję. Byłem zapraszany na najważniejsze imprezy organizacji. Brałem udział nie tylko w spotkaniach Rady Naczelnej, ale także we wszystkich posiedzeniach Głównej Kwatery. Wiedziałem, bardzo dokładnie wiedziałem, co się dzieje w harcerstwie na szczeblu centralnym. Nie da się ukryć – bez wahania zabierałem głos na spotkaniach GK, byłem więc dodatkowym, takim zupełnie nieformalnym członkiem tego gremium.
Szybko też zorganizowałem (czy też zorganizował się) zespół współpracowników z wielu chorągwi. To oni mniej i bardziej systematycznie pisali, jak w terenie funkcjonuje nasz Związek. A czasy były trudne, reforma w ZHP dokonywana była powoli. W którymś momencie zwrócono mi uwagę: – Adam, czy rzeczywiście w jednym numerze musisz zamieszczać trzy teksty o piciu alkoholu przez naszą kadrę?
Tak, na pewno przesadziłem. Ale ten problem (jak i wiele innych) istniał.
Prowadzenie pisma, które z jednej strony prezentuje osiągnięcia organizacji, ale z drugiej strony jej widoczne braki, to trochę jak chodzenie po linie. Gdy się chodzi za długo, musi dojść do upadku. Spadłem więc, fakt, że mało elegancko, ale nie miejsce tu, by użalać się nad sobą.
Do końca życia będę pamiętał, czego wymagał ode mnie naczelnik Pacławski: – Rób prawdziwe pismo, pokazuj w nim prawdziwą organizację. I nie martw się, że (jak dziś mówią w jednej z radiowych audycji) prawda nas zaboli.
Do dziś się cieszę, że za moich czasów, pracując na etacie Głównej Kwatery, byłem autentycznym niezależnym i samodzielnym redaktorem naczelnym miesięcznika „Czuwaj”. Powtarzam: na etacie.
PS: Dziś co prawda nasz naczelny także kieruje „Czuwaj” zgodnie z własną koncepcją, ale to i owo się zmieniło. Druh Grzegorz za redagowanie i łamanie pisma nie dostaje ani grosza (często do wydawania „Czuwaj” dokłada), nie jest zapraszany na zbiórki Rady Naczelnej i spotkania Głównej Kwatery. Nawet w minionym zjeździe nadzwyczajnym redakcja nie miała szans uczestniczyć. Mogliśmy obrady obejrzeć sobie w relacji internetowej. Takie dla harcerskiego dziennikarstwa smutne czasy.