Alerty naczelnika? Jakie alerty? Nic nie pamiętam. W pewnym wieku, tak, tak, pewne fakty ulatują z pamięci. No cóż, zapomniałem, trzeba sobie coś przypomnieć. Biorę więc do ręki naszą stareńką harcerską encyklopedię, czyli „Leksykon harcerstwa” Olgierda Fietkiewicza i czytam: centralna akcja programowa ZHP, zobowiązująca wszystkich harcerzy i instruktorów do wykonania określonych zadań, ogłaszana, gdy zaistnieją ważne potrzeby społeczne, a siły ZHP mogą się przydać krajowi. Alert jest dyrektywą w Związku, stanowi sprawdzian prężności harcerstwa, gotowość do służby ojczyźnie.
Coś takiego… Cały Związek Harcerstwa Polskiego jak jeden mąż miał stawać na baczność i wspólnie realizować w ciągu kilku dni interesujące, ale przede wszystkim ważne dla społeczeństwa zadania. A było nas 2 czy 3 miliony. I od początku okazało się, że alert nie był ogłaszany, gdy zaistnieją ważne potrzeby społeczne, lecz organizowano go co roku. Przez 16 lat na początku maja Związek stawał do alertu. Tematy były różne – zaczęło się w roku 1965 od harcerskiego zwiadu wiosennego – poszukiwania i otaczania opieką miejsc martyrologii naszego narodu w czasie wojny. Był Zwiad Tysiąclecia w 1966 r., był alert poświęcony polskim dzieciom – związany z harcerskim patronatem nad Centrum Zdrowia Dziecka, był Alert Zwycięstwa – to w 25-lecie zwycięstwa nad faszyzmem, był też sportowy oraz poświęcony bitwie pod Lenino. Wiele, naprawdę wiele. Kolejne alerty, od 1982 r., były ogłaszane już zgodnie z ich pierwotną ideą – pierwszy z nich, a więc 17, był… powodziowym.
Nie rozumiem. Dlaczego te ważne ogólnozwiązkowe akcje nie pozostawiły w mojej pamięci jakiegokolwiek śladu? Dlaczego nie pamiętam aktywnego uczestniczenia naszego środowiska w kolejnych alertach. Owszem, przypominam sobie, że dostawaliśmy jakieś koperty, które należało otworzyć konkretnego dnia. Ale żebyśmy wykonywali jakieś zadania?
Cóż, jeżeli pamięć człowiekowi nie dopisuje, trzeba sięgnąć do kolejnych historycznych źródeł. Nawet jeżeli są one napisane wybiórczo, źródeł, których autor opuszcza niektóre informacje. Kilka książek prezentujących dzieje naszego hufca opracował nieżyjący już od kilku lat nasz wieloletni komendant. Gdy czytam o historii hufca, dzieje od roku 1956 do lat 80., w których opisane są zloty, rajdy, nagrody, składy komend, akcje letnie, prace w zuchowym ośrodku, festiwale kulturalne itd., itd., nagle zauważam, że nie braliśmy udziału w pochodach 1-majowych. A było to ważne wydarzenie w życiu hufca. Ja o nich nie zapomniałem.
No dobrze, pal sześć pochody, ale co nasz komendant pisze o alertach? Otóż w historii hufca te ogólnopolskie akcje, wydaje się, że bardzo ważne, zauważone zostały trzy razy. Zauważone, ale nie opisane. Żadnych szczegółów. Ot… harcerze wzięli udział. Czyli nie tylko ja o alertach nie pamiętałem. Nie pamiętał o nich nasz komendant. Bo na pewno ich nie wygumkował. Pewnie jednak jakieś działania podejmowaliśmy, jeżeli zostałem odznaczony medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej.
Można by pomyśleć – jakiś mało znaczący hufiec, ot, jacyś kontestatorzy. Nie, nie. Byliśmy często najlepsi. I w Chorągwi, i w Związku. W roku 1965, gdy miał miejsce pierwszy majowy alert, w lipcu na naszym obozie gościliśmy samego marszałka Mariana Spychalskiego, ministra obrony narodowej, któremu towarzyszył naczelnik hm. Wiktor Kinecki. Nikt ważniejszy z władz państwowych obozu harcerskiego w tamtym roku nie odwiedził. No i jeszcze jedno wydarzenie, świadczące o nas. Przyjęliśmy imię 1. Warszawskiej Dywizji Piechoty. Uroczyste przyznanie imienia odbyło się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury. Naprawdę na owe czasy byliśmy najlepsi, ale alerty naczelnika jakoś nas omijały.
Tak było. W oficjalnych sprawozdaniach wielkiej organizacji wielkie liczby, piękne sprawozdania. A tam na dole toczyło się zupełnie inne życie. Akurat u nas dni alertów nakładały się na czas święta hufca. Zloty, imprezy, przemarsze. Pokazywaliśmy się najpierw w mieście w czasie owego 1-majowego pochodu (jako ci najlepsi szliśmy w Warszawie na jego czele), a w dzielnicy tydzień później. Na owym hufcowym święcie. Cóż, było, minęło.
Czy nie podejmowaliśmy w XX wieku działań, które byłyby podobne do tegorocznego alertu? Czyli odpowiadania na autentyczne potrzeby społeczne? Oczywiście, że takie sytuacje były. Mieliśmy na przykład zimę stulecia. 31 grudnia 1978 r. w Warszawie spadły ogromne ilości śniegu. Śnieg zasypał cały kraj, który zamarł i przy okazji zamarzł. A my co? Wzięliśmy z magazynu wszystkie łopaty i najpierw odśnieżyliśmy naszą szkołę. Nie można było do niej dojść! Później pracowaliśmy w innych miejscach. Tak, to był nasz alert, taki autentyczny.
I dobrze się stało, że dziś alerty są prawdziwe, że dziś odpowiadają na realne potrzeby naszego społeczeństwa. Tamte to odległa przeszłość. I dobrze by było, aby były ogłaszane jak najrzadziej. Byśmy nie musieli stawać do służby na przykład z okazji kolejnej wielkiej powodzi.