Grudzień jest wyjątkowo ciekawym miesiącem. Chyba najważniejszym w całym roku. Najkrótsze dnie, najdłuższe noce. Z utęsknieniem czekamy na czas, kiedy słoneczne promienie będą nas budzić. Marzymy, aby już, już tego dnia przybywało. Grudzień to miesiąc świec. Zapalamy je z różnych powodów, ale staramy się rozświetlić ciemne poranki i wieczory owymi płomykami. Rozjaśnić smutek nocy nadzieją, a właściwie wieloma nadziejami. Grudzień to miesiąc, kiedy tradycja religijna zrasta się z tą pogańską lub po prostu świecką. Kiedy te kultywowane od wieków tworzą jedność z tymi całkiem nowymi.
Zostawmy z boku ulice rozświetlane tysiącami lampek, sklepy i stojące na placach piękne choinki. Nie zajmujmy się domami udekorowanymi sznurami kolorowych żaróweczek. Nie będą nas interesować bożonarodzeniowe jarmarki. Pomyślmy spokojnie o prawdziwym, żywym ogniu dającym światło. O grudniowej zapalonej świecy, która ma płonąć i która ma tak wiele symboli…
Grudniowy świt, a właściwie noc, ostatnie dni listopada, a może początek grudnia. Czy jeszcze o tej porze z któregoś domu wychodzi babcia z wnukiem? Czy wnuk, a może wnuczka, trzyma w ręku zapalony świecę i idzie z nią do kościoła? Pilnuje, aby ogień, prawdziwy ogień nie zgasł? Tak, idą na roraty, na mszę adwentową, poświęconą Marii, mającej już niedługo urodzić swe dziecko. Wnuk wnosi do ciemnej świątyni ogień – świecę, symbolizującą Matkę Boską. Ta świeca to pierwszy ogień, z którym spotykamy się w adwencie. Pierwszy grudniowy ogień. Roraty trwać będą przez cały adwent.
A nam przybliżać narodziny Dzieciątka będzie wieniec lub świecznik adwentowy. Na wieńcu cztery świece. W pierwszą niedzielę adwentu zapalimy pierwszą. Następne zapłoną w kolejne niedziele. To światło przybliża nam nie tylko wspomnienie o Bogu–człowieku, ale także święta, choinkę, pod nią prezenty. Boże Narodzenie coraz bliżej. Ogień w naszym domu płonie… W czwartą niedzielę adwentu palić się będą już cztery świece…
Grudzień to miesiąc, gdy rzeczywiście dnia zaczyna przybywać. Nie obchodzimy powszechnie dnia świętej Łucji, lecz szwedzki obyczaj, kultywowany za Bałtykiem w bardzo wielu rodzinach, czasami się w Polsce pojawia. A to ciekawy obrzęd – uroczystość rodzinna. Ubrana w białe szaty dziewczynka z koroną na głowie jest Łucją. Każda z dziewcząt chce nią być. Na koronie płoną świece. Chłopcy, także ubrani na biało, mają na głowach szpiczaste czapki. Wszyscy, cała rodzina śpiewa włoski przebój „Santa Lucia”. Od tego dnia, 13 grudnia, dzień będzie coraz dłuższy, a świat coraz jaśniejszy. Nieszczęśliwa święta, która pozbawiła się oczu, w zupełnie świeckim obrzędzie sprawia, że dzięki jej tragedii wszyscy będziemy mieć za kilka dni coraz więcej światła słonecznego.
Ileż to świec pali się wokół nas przed Świętami! I jak doskonale my, harcerze, wpasowaliśmy się w owe światła pełne nadziei z jeszcze jednym ogniem – Betlejemskim Światłem Pokoju. Dobrze się on wpisuje w ciąg religijnych i całkiem już świeckich obyczajów, zwyczajów, obrzędów. I dobrze jest też spojrzeć, jakie hasła promowaliśmy co roku, roznosząc ten Ogień, jaka była, poza prostym wpisanym w nazwę pokojem, jego symbolika. Bo były to przez minione lata wartości w pełni uniwersalne. Dobro, przyjaźń, radość, służba – te słowa dotyczą przecież każdego z nas, nie tylko chrześcijan. Niosąc do domu, każdego polskiego domu, Betlejemskie Światło Pokoju, warto o tym pamiętać.