Pewnego pięknego wiosennego poranka jedna z druhen, „które zawsze wszystko wiedzą najlepiej” (tak, są takie), stwierdziła, że z instruktorami 70+ nie ma co dyskutować, bo się już na prawdziwym (zdaniem tej druhny) harcerstwie nie znają. To mnie tak wzruszyło, że postanowiłem napisać ten felieton. I wcale nie chciałem udowadniać, że się na harcerstwie znam lepiej od tej druhny. Ale drugi powód jest ważniejszy – krąży w Związku hasło (podparte uchwałą Zjazdu ZHP): „Młodzi, bierzcie władzę w swoje ręce”. Oczywiście dyskusyjne jest, w jakim wieku są owi młodzi – mają mieć lat 20 czy 35+. W dzisiejszych czasach 40-latkowie są też czasem uważani za młodzież.
Aby nie tworzyć jakiejś fikcyjnej opowieści o tym, jak to w każdym wieku można mieć władzę, prześledzę swój harcerski – instruktorski życiorys. Niektórym wyda się może ciekawy. Wybaczcie, że nie będzie on kompletny, lecz felieton ma swoje ramy, wypełnić moim tekstem całego numeru „Czuwaj” nie mogę. (Te cyferki na początku akapitów to mój wiek, gdy dane wydarzenie miało miejsce – to chyba jasne).
15. Biorę udział w kursie drużynowych zuchów. Zuchowa Chałupa w Cieplicach Śląskich Zdroju to miejsce, gdzie się można zarazić nie tylko samą koncepcją zabawy z dziećmi, stworzoną przez Aleksandra Kamińskiego, ale jakoś tak na serio pokochać harcerstwo. Po powrocie z Cieplic zakładam drużynę – mam już władzę nad grupką sympatycznych chłopaków z warszawskiej Saskiej Kępy.
18. Mój komendant hufca proponuje mi, abym został szefem ośrodka. Pewnie coś tam we mnie zobaczył. W tamtych czasach w naszym hufcu kilkanaście drużyn skupiało się w ośrodku, który funkcjonował podobnie jak współczesne szczepy. Mam więc już jakąś władzę, na dodatek w hufcu wymyślono niestatutową radę hufca, w której uczestniczyli komendanci ośrodków. Można było współdecydować o funkcjonowaniu rozrastającej się jednostki. A harcerstwo rosło wtedy jak na drożdżach.
20. Po raz drugi prowadzę zgrupowanie obozów mojego ośrodka. Pamiętajmy – nie było baz obozowych, gdzie zgrupowanie poprowadzić można lekko, łatwo i przyjemnie. Byliśmy sami w środku lasu, z kuchnią budowaną samodzielnie z cegieł, bez samochodu, bez studni, za to z panem leśniczym, który zakomunikował: – Wycinajcie sobie żerdzie sami, oczywiście pamiętajcie, aby wycinać jedną z tych, która rośnie blisko drugiej. Nie tworzymy leśnych łysin. – I co? Przeżyliśmy. Nawet wizytę naczelnika hm. Wiktora Kineckiego, który wpadł do nas… przez pomyłkę.
28. Po kolejnych epizodach z prowadzeniem szczepu w moim macierzystym liceum, kierowaniem namiestnictwem starszoharcerskim (około 60 drużyn), pełnieniem funkcji zastępcy komendanta hufca zostaję szczepowym jednego z najstarszych środowisk harcerskich w Polsce. Kto się przez nasze środowisko nie przewinął… I ksiądz Kazimierz Lutosławski, i ksiądz Jan Mauersberger. Wychowankami są druhowie Stanisław Broniewski i Jan Rossman. Działamy dobrze, a może nawet bardzo dobrze. Zostaje nam przyznany Krzyż za Zasługi dla ZHP. To były takie czasy, gdy krzyż ten mogła dostać również jednostka harcerska. Mam władzę – jeszcze młody, choć ta młodość powoli mija, bo komendantem szczepu jestem przez 17 lat. Po mnie szczepową zostaje aktualna kierowniczka Wydziału Zagranicznego GK hm. Ewa Lachiewicz-Walińska.
30. Otrzymuję Krzyż „Za Zasługi dla ZHP” – wtedy był on jednostopniowy. Wręcza mi go naczelnik hm. Stanisław Bohdanowicz jako osobie… cywilnej. Moja komenda hufca, moja komenda chorągwi nie wystąpiła o to odznaczenie. W ramach swoistego protestu odbieram krzyż, będąc na uroczystości w skromnym sweterku. Dlaczego ten incydent wprowadzam do tej opowieści? Nie chciałem, abyście pomyśleli, że moje harcerskie życie było usłane różami. No, było usłane różami, ale czasem kolczastymi.
36. Jeszcze młody? Zostaję wybrany na członka Rady Naczelnej ZHP. A nawet jestem członkiem jej prezydium. Piękne były czasy. Z jednej strony naczelnicy (jest ich pięciu, to znaczy naczelnik i jego czterech zastępców), z drugiej strony takie postacie, jak Marek Wardęcki czy Józek Broda – ojciec Joszka, będący prawdziwym artystą. Jestem szefem Ofensywy Starszoharcerskiej. Oj, mogę wtedy porządzić! A z reprezentacją mojego szczepu jedziemy na zlot skautów norweskich – wydarzenie w tamtych czasach (przecież nie jesteśmy jeszcze w skautingu!) niespotykane.
45. Przez kolejne lata jestem wybierany na delegata na zjazdy ZHP, w ostatnim, w którym aktywnie uczestniczę, jestem przewodniczącym komisji uchwał i wniosków. Oj, taki młody już nie jestem… Wtedy też prowadzę swoje ostatnie zgrupowanie, takie budowane od podstaw w lesie. Takie z kuchnią polową murowaną z cegieł. Bez kucharek i z „maluchem”, którym jeździliśmy po zaopatrzenie.
50. Aktywnie angażuję się w pomoc tworzącemu się harcerstwu na Białorusi. To długa historia, pełna wzlotów i upadków. Kursy, spotkania, warsztaty. Wyjazdy na Białoruś i przyjmowanie harcerzy w Polsce. Prowadzę obozy (ale już w harcerskich bazach). Zdobywanie środków – trudne, bardzo trudne. To trwa z różną intensywnością, ale systematycznie, przez ponad 25 lat. Raz zgodnie z tzw. polityką Głównej Kwatery, a innym razem wbrew niej. Były trudne momenty, oj, były! Dziś nasze polskie harcerstwo na Białorusi nie działa – zostało oficjalnie przez władze państwowe rozwiązane.
60. Coś takiego! Potrzebują mnie w hufcu. Wchodzę w skład komendy. Tak, nie da się ukryć, że jestem jej najstarszym i wcale nie najsłabszym ogniwem. Mam swoje zdanie i to moje zdanie się liczy. Między innymi zajmuję się szkoleniem (tu prym wodzi znany wam pewnie hm. Karol Gzyl), hufiec rozwija się, a nasze kursy, choć nie takie „przeżyciowe”, jakie dziś są w modzie, wypuszczają w harcerski świat znakomitą kadrę. Nie, nie jestem w komendzie wiecznie, pewnie tak nieco ponad 10 lat.
70. Odeszła na wieczną wartę dwójka członków Kapituły Krzyża za Zasługi dla ZHP. Przewodniczący naszego Związku proponuje mi wejście w skład tego grona. To dla mnie dodatkowy obowiązek, ale także zaszczyt. No i jestem znów władzą. Rozpatrywanie wniosków wymaga rozwagi i odpowiedzialności. Nie zawsze wszystkie nasze decyzje podobają się członkom organizacji. Tak jest do dziś, ale nie należy się temu dziwić.
78. Nie żartując – mam w ZHP kilka zadań, czyli funkcji – w hufcu, w chorągwi (choć tam najmniej) i Głównej Kwaterze. Jestem potrzebny redakcji „Czuwaj”, hufcowej Komisji Stopni Instruktorskich czy naszemu Sądowi Harcerskiemu, Komisji Historycznej mojej chorągwi albo Wydziałowi Zagranicznemu GK. Patrzycie na te cyferki na początku tego akapitu?
Myślę, że niezależnie od wieku – czy się ma lat 18, czy 78 – instruktor harcerski zawsze będzie, powtórzę, potrzebny, zawsze może pełnić sensownie funkcje, zawsze może mieć satysfakcję z pełnionej służby i cieszyć się z bycia w ZHP. Nie, nie mówcie mi, że trzeba więcej młodych do kierowania organizacją, nie mówcie mi, że mają nią kierować „starzy”. Wolę, aby naszymi jednostkami kierowali ci, którzy chcą, których my chcemy, po prostu ci w każdym środowisku najlepsi.
PS Dla tych, którzy są mało spostrzegawczy. Z tą władzą sobie trochę żartowałem. Nigdy nie czułem się harcerską władzą, czasem byłem czyimś przełożonym. I tyle. Ale z mojego harcerskiego życiorysu wysnuć też można wniosek – jeżeli w jakimkolwiek wieku możesz dobrze pełnić jakąś funkcję, to znakomicie. Ale też trzeba wiedzieć, kiedy odejść – wszystko jedno, czy jako organizator obozu pod namiotami, jako szczepowy czy członek harcerskich władz. Odejść a następnie z sukcesem pełnić inną funkcję, tam, gdzie będziesz mógł innym dawać coś z siebie.