Felietony Pół wieku

Szkoła, szkoła


Czytam czasem jakiś tekst o naszej, harcerskiej obecności w szkole. O tym, że jesteśmy szkole potrzebni, a szkoła potrzebna jest nam. To banał. Nie wiem, czy pamiętamy, że mamy podpisane z minister Edukacji Narodowej porozumienie o współpracy. Czy jest już nieaktualne, nie mam pojęcia. Nic zresztą w tym porozumieniu nie ma odkrywczego, bo co nowego można w takim dokumencie zawrzeć.

Ale wiem, jak to było przed laty, gdy rządziła naszym państwem jedna partia, a ludziom miało się żyć coraz dostatniej. Tak, partia rządziła, a z tym życiem nie było wesoło. Ale ja nie o dawnym ustroju, lecz o harcerstwie lat osiemdziesiątych minionego wieku. O naszych relacjach ze szkołą, tą jedną, w której była nasza siedziba. Ze szkołą, z którą nasze środowisko związane było, drobiazg, od 1912 r.

My dla szkoły

Przypadek pierwszy. – Panie Adamie – siedzę w gabinecie u dyrektorki – mamy tu takie ciekawe zaproszenie, jakąś wymianę uczniowską z Niemcami. Ale tymi zachodnimi. – Były to czasy, kiedy z zorganizowanych wycieczek do Europy Zachodniej wracała tylko cząstka turystów. Pozostali wybierali wolność. – Panie Adamie, może by pan tę wymianę z Darmstadt zorganizował, oczywiście pana harcerze mają pierwszeństwo.

W tamtych czasach takie wymiany, dziś będące codziennością, nie były organizowane. Zgodę dostaliśmy z Ministerstwa Edukacji. Ale przed wyjazdem zobowiązano nas do przygotowania grupy – na trzy dni wyjechaliśmy pod Warszawę, gdzie byliśmy szkoleni nie tylko, jak się mamy zachowywać, ale także, jak i co Niemcom mówić o Polsce. Miły pan z ministerstwa z pewnym zażenowaniem wypełniał swą misję. Wymiana się odbyła, jedno było dziwne – nie pozwolono nam mieszkać w niemieckich domach, pewnie byśmy byli zszokowani poziomem życia na zachodzie. Ale młodzi Niemcy w naszych domach mieszkali. Służba dla szkoły zrealizowana.

Przypadek drugi. Nieco podobny. – Panie Adamie, mamy pomóc młodzieży z Kanady, która w ramach szkoły pod żaglami płynie do Gdyni Pogorią. Wy macie drużynę żeglarską, niech pan wytypuje 20 harcerzy. Pojedziecie do Francji, w Saint-Malo wsiądziecie na jacht i przypłyniecie do Polski. Chyba planują ten odcinek rejsu na 10 dni.

I co? Pomogliśmy szkole. Przecież żaden nauczyciel nie zorganizowałby takiego wyjazdu. Paszporty dla całej grupy, wizy tranzytowe, przejazdy pociągami, dzień pobytu w Paryżu, pieniądze na wyżywienie i wstęp do muzeów w stolicy Francji. Gdy się jest harcerzem, wszystko da się załatwić. No, przy pomocy niezawodnego „Harcturu”. Rejs, w dużej części pod żaglami, był udany. Tylko kapitan był z nas nieco niezadowolony. Ponoć zamówił grupę wyszkolonych morskich żeglarzy, a tu przyjechali harcerze, którzy potrafili żeglować omegami na Mazurach, a nie znali się na żeglarstwie morskim.

Szkoła dla nas

Przypadek pierwszy. Mieliśmy zarobić bardzo duże pieniądze. Po raz pierwszy w Polsce napisano i wydrukowano poradniki dla maturzystów. Z wielu przedmiotów, niektóre w kilku częściach. Na papierze gazetowym. Spłynęły zamówienia z kilku tysięcy szkół z całego kraju. Każda szkoła zamawiała inną liczbę poradników. Naszym zadaniem było zrobienie paczek i wysłanie ich do tychże szkół. Podpisaliśmy umowę i się zaczęło. Najpierw materiałami zapełniła się harcówka, pracuje codziennie kilkunastu harcerzy. Efekty skromne. Mamy opóźnienia.

– Pani Dyrektor, harcówka pełna, potrzebujemy jeszcze jedno duże pomieszczenie, aby gdzieś te materiały gromadzić. I jeden boks w szatni – tam będzie filia poczty, oni będą prowadzić pełną dokumentację i stamtąd codziennie samochód pocztowy będzie odbierał paczki – grzecznie poprosiłem. I miałem, co chciałem. W pewnym momencie, gdy nasz szczep nie dawał sobie rady, zaczęły pracować klasy szkolne. Cóż, po rozliczeniu całej wielkiej akcji okazało się, że zarobiliśmy grosze. Ale co było ważne – szkoła nam pomogła.

Przypadek drugi. Nieco podobny. Prowadziliśmy wielką akcję sprzedaży zniczy na czterech małych dzielnicowych cmentarzach. Przez kilka lat. Więc co roku otrzymywaliśmy jeden lub dwa boksy w szatni, aby te znicze gdzieś magazynować. Pracowaliśmy przez kilka dni od świtu do zmroku. Pełna nyska jeździła, dostarczając nowy towar. W tym czasie cały budynek, nie tylko te dwa boksy, był nasz. I nikt nas w nim nie pilnował. Tak, na zniczach zarabialiśmy spore pieniądze. I szkoła nam to umożliwiała.

Nie, nie organizowaliśmy akademii szkolnych, nie braliśmy też w nich jako środowisko harcerskie udziału. Nie było w szkole znanych mi z innych placówek pikników dla uczniów i rodziców. Byliśmy silną organizacją, ale tak naprawdę dyrekcja nie wykorzystywała nas, a my w czasie całego roku poza harcówką i magazynami na sprzęt nic więcej od szkoły nie potrzebowaliśmy. No, może tylko jeszcze zwolnienia z lekcji w soboty, aby móc uczestniczyć w jakichś nieco dłuższych imprezach. Pamiętacie, mieliśmy przecież zajęcia szkolne w soboty.

Ale to całkiem inna historia. Jak również inną historią są współczesne relacje między nami i nią. Harcerstwem a szkołą. Czas wiele zmienił.

0 0 votes
Article Rating
Adam Czetwertyński
harcmistrz | zastępca redaktora naczelnego CZUWAJ | Hufiec Warszawa-Praga-Południe
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments