Rożności

Co, jeśli to są moje dzieci?

Jest wiele tematów, które nurtują mnie, jeśli chodzi o współczesne harcerstwo. Jeden z nich to „nadharcmistrzowie”, tak nazywani w moim środowisku, ponieważ za takich się niestety uważają i wszelkie rozmowy z nimi oraz propozycje organizacji dla nich warsztatów lub kursów kończą się zawsze tak samo – klęską. Albo problem chorągwi, która ściąga niemałe składki, ale praktycznie niemożliwe jest uzyskać od niej wsparcie w jakiejkolwiek sprawie lub wyprosić organizację form kształceniowych. W hufcu z kolei brak jest wspólnoty i nie wiemy już, jak ją stworzyć. Można by tak mnożyć i mnożyć te bolączki, ale gdy zastanawiałam się nad tematem tego felietonu, znalazłam w swojej głowie myśl, która od dawna już mnie nurtuje, a po przeczytaniu artykułu Marcina Gierbisza „To nie są Wasze dzieci” i rozmowach na kursie harcmistrzowskim nawet spędza sen z powiek. Chodzi o to, czy trudno jest zachować obiektywizm, gdy w drużynie ma się swoje własne dzieci i czy ja, będąc w takiej sytuacji, zachowuję się właściwie.

Najłatwiejsze rozwiązanie, jakie się nasuwa i pozwala rozwiązać ten problem od razu, to wysłanie swoich dzieci do innej drużyny. Niestety w małej miejscowości, w której działamy, nie ma takiego wyboru, więc albo moje dziecko jest w mojej jednostce, albo w ogóle nie jest członkiem Związku Harcerstwa Polskiego. Tak więc mam w drużynie swoją córkę Martę. Wstąpiła do harcerstwa jako czwartoklasistka i z entuzjazmem zdobywała kolejne sprawności i stopnie. Miałam również przyjemność przyjąć od niej Przyrzeczenie Harcerskie. Był to dla mnie bardzo wzruszający moment i rozpierała mnie duma, gdy stałam obok niej jednocześnie w dwóch rolach: matki i drużynowej. Ale co dalej? Jak działać, aby reszta członków drużyny nie poczuła, że moja córka jest faworyzowana albo żeby ona sama nie poczuła się odtrącona?

Myślę, że nie jest to łatwe: znam kilku drużynowych, którzy traktują swoje dzieci inaczej niż resztę drużyny i to widać nawet wtedy, gdy patrzy się z boku na działanie takiej jednostki. Staram się tego nie robić i córka też tego ode mnie nie oczekuje, ale… Tak, muszę przyznać, że istnieje „ale”. Koleżanki z jej zastępu czasami próbowały wykorzystywać moje więzy krwi z Martą, gdy chciały uzyskać ode mnie jako od drużynowej coś, na co – jak podejrzewały – mogłabym się nie zgodzić. Z takim pytaniem czy taką prośbą wysyłały właśnie ją. Oczywiście nie owocowało to z automatu moją zgodą.

Z drugiej strony, zastanawiam się, jak nie przesadzić w przeciwną stronę i nie traktować swojego dziecka tylko jako „zwykłego” członka drużyny. Myślę, że patrząc na moją drużynę z boku, można by tak pomyśleć. Na początku, gdy jeździliśmy na obozy, nikt, kto nie zastanowił się nad zbieżnością naszych nazwisk, nie powiedziałby, że Marta jest moją córką. Jest ona bardzo samodzielna i nie potrzebuje, a często nawet nie życzy sobie ode mnie żadnej pomocy.

Na każdym etapie działalności dziecka w ZHP jest całkiem inaczej. Teraz córka jest już na początku swojej drogi instruktorskiej, ukończyła kurs przewodnikowski, jest w trakcie kursu drużynowych. Może wydawać się to całkowicie bezproblemowe, jeśli chodzi o mój wpływ na nią, ale gdy dodam, że jestem członkinią naszego hufcowego Zespołu Kadry Kształcącej i komendantką kursu drużynowych, w którym Marta bierze udział, to już takie nie jest. Mam świadomość, że cała kadra kursu patrzy na nią jako na moją córkę, ale nie wiem, czy opinie, jakie uzyskuję od prowadzących zajęcia i opiekunów zastępów na jej temat, są całkowicie obiektywne. To jednak moje dziecko i inni mogą nie chcieć mnie urazić.
Na szczęście ostatnio sytuacja zaczyna trochę się zmieniać. W mojej drużynie wielopoziomowej zaczął działać zastęp wędrowniczy, który niedługo przerodzi się w drużynę wędrowniczą z innym drużynowym wybranym przez jej członków spośród siebie, więc moja współpraca z córką trochę się ograniczy. Ograniczy, ale nie zniknie całkowicie, ponieważ jestem komendantką szczepu, w którym będą działać obie te jednostki.

Chciałabym, żeby moja córka przejęła po mnie drużynę, ale nie naciskam, co też nie jest łatwe. Nie kryję jednak, że chciałabym, by instruktorką ZHP została jak najszybciej. Czy zostanę opiekunką jej próby przewodnikowskiej? Tego jeszcze nie wiem i chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepsze rozwiązanie, nie mogę tego całkowicie wykluczyć. Są dni, kiedy zastanawiam się, czy Marta jest w tym miejscu swojej drogi w ZHP tylko przez mój upór, a nie przez swoje decyzje, ale są też dni, kiedy to właśnie ona zaskakuje mnie swoim poważnym podejściem do tego tematu i planowaniem swojej instruktorskiej przyszłości. Myślę, że tutaj kluczem może być chęć Marty – tak naturalna dla większości dzieci – by iść w ślady rodziców, a w tym przypadku w moje.

Nie wiem, jak przetrwałabym, gdyby Marta stwierdziła, że już czas zrezygnować z harcerstwa. Mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi i nie chcę sobie nawet tego wyobrażać, ale wiem, że byłoby to dla mnie bardzo trudne.

Teraz do mojej drużyny dołączył kolejny ważny dla mnie czwartoklasista – mój syn Olek. Zobaczymy, czy nasza wspólna droga potoczy się tak jak z córką, czy wyznaczymy wspólnie całkiem inną ścieżkę. Przecież „nikt nie odbierze Ci wspomnień, każdy dzień to nowy początek – twórz dobre wspomnienia każdego dnia” (Katarzyna Pulsifer).