Felietony Pół wieku

Tak było!

Do napisania tego tekstu sprowokował mnie druh hm. J., który na fb proponuje, by uczyć młodszych instruktorów, jak było w harcerstwie przed laty. I by czytać wspomnienia kadry, która kierowała niegdyś naszą organizacją. Niby nic złego, jestem za. Ale to, co piszą członkowie kierownictwa organizacji, to tylko fragment historii harcerstwa. Bo, działając na szczeblu centralnym, te druhny i ci druhowie nie mieli szans wiedzieć, jak pracowaliśmy kilkadziesiąt lat temu w drużynach i hufcach. Dlatego uważam, że historia ZHP nie może być prezentowana tylko oczami członków władz. Pełniejszą wiedzę młodsza ode mnie kadra, razem z druhem hm. J., będzie miała, gdy znać będzie relacje z obu stron – góry i dołów.

Jest jeszcze drugi powód, dlaczego powstał ten felieton – to nadesłane i zamieszczone w tym numerze „Czuwaj” relacje z tegorocznych obozów. W porównaniu z nimi obozy z moich czasów są jakby z zupełnie innego świata. Więc zaczynam prawie jak w bajce: Znacie czy nie znacie, posłuchajcie…

Jest lato roku 1965. Polska Ludowa ma 21 lat. Ja mam lat 20. Jestem komendantem ośrodka „Wisła”. Ośrodki w naszym hufcu, a i w innych też, pełniły funkcję pośredniego ogniwa programowo-organizacyjnego między drużynami a hufcem. Harcerstwo prężnie się rozwijało, już niedługo w każdej szkole będzie szczep, ale na razie potrzebna była jednostka, skupiająca pojedyncze drużyny z pobliskich szkół. Potrzebna w naszym przypadku przede wszystkim po to, by zorganizować dla harcerzy normalny obóz.

No to taki obóz organizuję. Lokalizacja – koniecznie w lesie i nad jeziorem. Padło na wieś Narty koło Jedwabna. Niewielkie jezioro o charakterystycznym kształcie i nazwie Krzywik. Jeżioro niewielkie, ale nas też nie za dużo, około 80 harcerek i harcerzy wraz z kadrą. Dwa podobozy, na obozowych chustach oczywiście krzywik.

Finanse obozowe – z nimi w tamtych czasach nie było źle. Związek, a więc i hufiec, otrzymywał dotację państwową, którą nasz komendant – chyba poświęcę mu kiedyś oddzielny felieton – dzielił właściwie jednoosobowo między uczestników i obozy. To pierwsze źródło. Drugim dość pokaźnym były wpłaty zakładów pracy z tzw. funduszu socjalnego. Były one różne, ale czasem przekazywano nam 100 procent środków. I oczywiście dopłacali rodzice, lecz te sumy były stosunkowo niewielkie i nie przekraczały połowy kosztów. Tak naprawdę każdego było stać na uczestniczenie w obozie. Obozie 26-dniowym!

Sprzęt i namioty – mało go miały nasze drużyny. Sprzęt kuchenny jeszcze się znalazł, był tańszy, płyty kuchenne i rury do kominów też były. Ale namioty w większości dostaliśmy z hufca. Gdy przez pomyłkę przyjechał do naszego obozu naczelnik ZHP, mogłem mu pokazać, że dziurki w jednym z namiotów, który sprezentowało nam wojsko, wyglądają jak bardzo piękne gwiazdozbiory. Na szczęście namiot był duży i wysoki, harcerze nie musieli budować prycz bezpośrednio pod takim oryginalnym niebem.

Kuchnia – oczywiście przez nas budowana z cegieł. Ale uwaga – aby mogła ona powstać, musieliśmy zdobyć cegły, o co było trudno, i przywieźć glinę, a wcześniej samodzielnie ją wykopać. Tu sprawdzili się mieszkańcy Nart. To oni pomogli nam i z cegłami, i z gliną – kuchnia powstała. W niej rządziła obozowa mama. Była już z nami kolejny raz – prawdziwa matka dwójki naszych harcerzy. Energiczna, wspaniała – wszyscy mówiliśmy do niej ‘mamo’. Ja oczywiście też. Później przez lata, nawet gdy już dorośliśmy, gdy taka pomoc nie była nam niezbędna, pozostała ona dla nas mamą M. Z cywili towarzyszył nam jeszcze młody lekarz świeżo po studiach. Przydał się.

W magazynie męka wypełniania kartotek i zapotrzebowań żywnościowych (tzw. zetżetek). Suma wydatków na jedzenie z książki finansowej musiała się co do grosza zgadzać z sumą wszystkich kartotek i wszystkich zapotrzebowań. Przypomnę: nie było kalkulatorów. Jeżeli po obozie były w tych sumach różnice, księgowość w chorągwi nie przyjmowała rozliczenia. I już.

Transport sprzętu na obóz. Nie musieliśmy się tym za bardzo martwić. Hufiec miał zaprzyjaźnione zakłady pracy dysponujące ciężarówkami. Przewożono nam sprzęt za darmo. Ale trzeba było na wsi kupić słomę do sienników, które napychaliśmy pierwszego dnia. Nie było jeszcze śpiworów, spaliśmy pod kocami. Umiejętność rolowania koca i przytraczania do plecaka była nam niezbędna. Jednym z punktów na biegu harcerskim było sprawdzenie harcerzy z tej umiejętności.

Wodę do picia, która też kosztowała, w baniaku codziennie przywoził pan, który zabierał zlewki. W sprawie żerdzi, niezbędnych na obozie, leśniczy powiedział: Wycinajcie je sobie w lesie. Tam, gdzie dwie sosenki rosną blisko siebie, jedną z nich można wyrąbać. Nie wytnijcie mi tylko polany. I rąbcie nisko, nie na wysokości kolan, lecz kostek.

Czego nie mieliśmy? Nie mieliśmy prądu, co było na obozach normalne. Nie było telefonu – najbliższy w leśniczówce jakieś dwa kilometry od obozu, i nie mieliśmy samochodu. We wsi był sklep, w którym kupowaliśmy większość produktów. Można je było wrzucić na wóz, jadący do nas z wodą. Ale w sklepie nie sprzedawano mięsa. Więc co drugi dzień nasz kwatermistrz brał dwukołowy wózeczek i wędrował kilka kilometrów do Jedwabna, aby kupić te towary, których w naszej pobliskiej wsi nie było! Przede wszystkim wędliny i mięso. Na jedzenie nikt nie narzekał.

A program? Normalny, nie nadeszła jeszcze moda na obozy tematyczne. Zwykłe zajęcia z technik harcerskich, zajęcia kulturalne, codzienne ogniska, w czasie których nie korzystaliśmy ze śpiewników, wszystkie piosenki znaliśmy na pamięć. Praca na rzecz lasu, rajdy, nocne podchody, spanie w szałasach itd., itd. Nic, co byłoby jakimś fajerwerkiem wzbogaconym wodotryskiem.

No to teraz powtórka – kuchnia z cegieł, mama obozowa, obóz bez prądu, telefonu, samochodu, niektóre, nie wszystkie, dziurawe namioty. No i coś, o czym nie wspomniałem. Wiecie, jak się czuje 20-letni komendant, który znajduje w swoim posłaniu kilka żywych raków? Nie wiecie. W naszym Krzywiku były raki. Na moim prześcieradle pod kocem też.

Cóż, inne to było harcerstwo, po prostu inne. Ono już nie wróci, ale warto coś o nim wiedzieć.

 

PS A po obozie stałym jeszcze był dodatek, taka wisienka na torcie. Kadra naszego ośrodka „Wisła” wyruszyła jak co roku na obóz wędrowny. Tym razem blisko – w Góry Świętokrzyskie. Sympatyczne dwa tygodnie z plecakiem.

0 0 votes
Article Rating
Adam Czetwertyński
harcmistrz | zastępca redaktora naczelnego CZUWAJ | Hufiec Warszawa-Praga-Południe
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments